Początkujące stylistki czyli… krzywy french i „krwawiące” pilniki.

Początkujące stylistki czyli… krzywy french i „krwawiące” pilniki.


Impulsem dla wielu młodych dziewczyn zaczynających przygodę ze stylizacją paznokci  często staje się zamiłowanie do malowania i zdobienia swoich własnych pazurków,  podpatrywanie stylistek wykonujących przedłużanie płytki w salonie, oglądanie zdjęć przepięknych zdobień w internecie. W końcu podejmują decyzję – chcę być stylistką, chcę w ten sposób zarabiać.

Etap pierwszy – uczę się

Prawie każda z nas zaczyna tak samo. Po krótkich obserwacjach dochodzimy do wniosku, że „to nie może być trudne”, kupujemy zestaw startowy do przedłużania paznokci, próbujemy na własną rękę. Z różnym skutkiem –  najczęściej mizernym. Następnym etapem jest odłożenie pieniędzy na kurs. Lepszy, gorszy – wszystko zależy od zasobności portfela. Najczęściej przygodę ze stylizacją zaczynają młode dziewczyny, które nie dysponują większą ilością gotówki. Nie twierdzę, że tanie szkolenia zawsze są złe, ale za niezbyt wygórowaną cenę najczęściej kryje się hm… haczyk. Może być nim wszystko: niskie kompetencje instruktora, niedbale przygotowane stanowisko szkoleniowe,  duża grupa kursantek, brak renomy w paznokciowym światku (tak, tak – często renoma znacznie podwyższa cenę jaką bierze instruktor za szkolenie) etc. Przyjmijmy jednak wariant optymistyczny. Szkolenie było dobre, za niewygórowana cenę, 7 dni po jego rozpoczęciu „świeżo upieczona” stylistka wyskakuje z radością z budynku, w którym właśnie szkolenie się skończyło z certyfikatami w dwóch językach. Stało się. Jest stylistką. Czy na pewno?

Praktyka

Szkolenie zakończone. Papier uprawniający do wykonywania zawodu posiadamy, co dalej? Z zapałem „ćwiczymy” na ciociach, koleżankach, mamie. Początkowo ranimy skórki, pilniki spływają krwią naszych biednych królików doświadczalnych. Z czasem nabieramy delikatności i wyczucia. Dość szybko zaczynamy eksperymentować. Wymyślamy rozmaite wzory podpatrując koleżanki z dłuższym stażem – to kolejny etap naszej edukacji. Startujemy w konkursach internetowych(cenne), uczymy się nowych oszałamiających kształtów (bardzo ważne), śledzimy nowe techniki nakładania żelu, bądź akrylu (niesłychanie użyteczne). Zaczynamy myśleć zgubnym dla nas i dla naszego rozwoju – kodem: umiem wykonać kształt edge- jestem stylistką.     Tymczasem niechętnym okiem patrzymy na „prosty” pink &white , bo przecież nawet jak już wykonamy te najpowszechniejszą stylizację , nawet jak  się zdarzy niedoróbka, to….zawsze możemy przykryć krzywy french wzorkiem, prawda? Zbyt płasko wybudowany paznokieć? Bzdura, tak niefortunnie wyszedł na zdjęciu…. Gubimy często sens i założenie stylizacji użytkowej, czyli tej z której mamy się utrzymać. Miałam mądrych instruktorów, takich życzę wszystkim zaczynającym przygodę z paznokciami. Trafiło do mnie, że”dwie setki wykonanych par dłoni z frenchem uprawnia Cię, aby myśleć o sobie jak o stylistce” . Mawiali też „kup budzik”.

Stylizacja salonowa czyli french, dokładność, czas.

Nie oszukujmy się. Stylizacją najbardziej powszechną jest french. Czysty –  bez zdobień. French wykonany w czasie nie dłuższym niż półtorej godziny, bez falującej linii uśmiechu, z dobrą budową, trwały, piękny, powalający. Czy umiemy –  łatwo to sprawdzić, po to jest nam potrzebny budzik. Nastawiamy budzik na półtorej godziny, wykonujemy paznokcie osobie znajomej. Robimy zdjęcie od razu po stylizacji i półtora tygodnia po. Reasumując, dokładny pink&white wykonany w półtorej godziny, który nie odpryśnie, nie popęka, nie zmieni w żaden inny sposób stanu skupienia przez półtora tygodnia „po” czyni z nas stylistki.. stylistki początkujące.

Trzy wyjścia

Początkująca stylistka ma trzy wyjścia.
– Otworzyć własny salon (jak nie dostanie dotacji z UP, bądź unijnej, nie ma dziadka milionera – marne szanse)
–  Podnająć stanowisko –  to wiąże się z dodatkowymi kosztami, takimi jak opłata za miejsce,  często też musimy dopłacać za media.
– bądź…. pracować u kogoś – najczęściej „na procent”.
Początkująca stylistka zwykle ma zbyt małe grono swoich stałych „domowych” klientek, aby generować dodatkowe zyski  pokrywające chociażby dzierżawę stanowiska, poza tym i tu przestrzegam „domowe” klientki to Panie, którym stylizuje się paznokcie za pieniądze mniejsze niż w salonie. Musimy wziąć to pod uwagę, że nie wszystkie nasze klientki pójdą za nami do salonu i „zgodzą się” dokładać do opłat za nasze stanowisko i ZUS. Liczmy, że przy odrobinie szczęścia na wyższą cenę zgodzi się jakieś 40% Pań.

Praca u kogoś

Zdaje się, że to najbardziej naturalne rozwiązanie w procesie rozwoju początkującej stylistki. Czasem praca znajduje nas „sama”. Właściciele salonów fryzjersko-kosmetycznych poszukują stylistek paznokci i  przeglądają  nasze blogi i strony www. Dlatego warto takowe posiadać, z umieszczonym na widocznym miejscu adresem e-mail bądź numerem telefonu . Nierzadko umieszczają kartkę na drzwiach, warto mieć oczy otwarte. Załóżmy, że spotkamy się – strona potrzebująca pracy i strona pracę oferująca i tu kłania się następny schodek do przejścia.

To za mało

Tak już jest moje drogie początkujące stylistki, że nasz przyszły szef chce nam zapłacić jak najmniej, a my chcemy, aby płacił nam jak najwięcej – ponadczasowy konflikt interesów. Przyszli szefowie są sprytniejsi niż nam się wydaje:) W dobie kryzysu – tak, tak  dopadł nas i trzyma – tylko właściciel zakładu  fryzjersko-kosmetycznego o świetnej renomie bądź charakteryzujący się dużym sprytem utrzymuje się na rynku. Nie liczyłabym za bardzo na to, że ten pierwszy zatrudni początkującą stylistkę, a…. sprytny szef sprawdzi wszystko. A szczególnie daty. Daty wydania waszego certyfikatu czy choćby to, kiedy dodałyście pierwsze zdjęcie na swoim blogu. Będzie wiedział, że zaczynacie swoją drogę, nie radzę kłamać, bo kłamstwo wyjdzie jak szydło z przysłowiowego worka.     Przejdźmy zatem do konkretów. Sprytny szef zaoferuje nam 20-30% kwoty od każdych wystylizowanych dłoni. Możemy mówić o darze losu, kiedy dorzuci do tego zatrudnienie na pół etatu. Mało, prawda? Liczymy w myśl i-  wychodzi nam 600, czasem 800 złotych zarobku miesięcznie. W tym momencie.. . dziękujemy potencjalnemu chlebodawcy nie decydując się na jego ofertę, a  ja Wam mówię drogie koleżanki po fachu.. stop!

Trochę pokory

Zróbmy bilans. Czy warto jest zarobić 800 złotych i mieć praktykę w salonie? Oczywiście, że warto! Czy zrobiłyśmy do tej pory te przysłowiowe 200 par dłoni i nie musimy ćwiczyć? Oczywiście, że nie zrobiłyśmy i oczywiście, że musimy ćwiczyć! Czy mamy tyle domowych klientek, że zarabiamy krocie? Absolutnie nie! Inaczej nie szukałybyśmy pracy w salonie! Nie unośmy się dumą albowiem na nią nie czas i miejsce. Praca w salonie to nie tylko praktyka jakże bezcenna w tym zawodzie, ale to też otworzenie się na świat zewnętrzny, ( kogo przyjmujemy w zaciszu domowym… koleżanki? Koleżanki koleżanek? ). W salonie stąpamy po nieznanym nam gruncie, stawiamy sobie wyżej poprzeczkę. Koniec z familiarną atmosferą panującą w czterech ścianach naszego mieszkania, koniec z trzygodzinnymi stylizacjami.  Tu liczy się dokładność i czas, jeśli nasze klientki, które  obsługujemy teraz  za marne 20%,  będą zadowolone z jakości naszych usług,  pójdą za nami do miejsca, które da nam więcej (tak, to cios w serce dla właścicieli zakładów). Panie decydujące się na stylizacje w salonie płacą średnio 100 złotych za nieśmiertelnego frencha, nie… 50, bo przecież tyle brałyśmy w domu, prawda?. Nikt też  nie mówi, że  zakład, który wybrałyśmy teraz na początku naszej drogi będzie ostatnim, w którym porośniemy mchem i zaczepimy się korzeniami. Możemy szukać, rozglądać się, bo nikt nam nie zabroni próby polepszenia sobie bytu. Ale kolejnemu pracodawcy możemy  patrzeć prosto w oczy – mówiąc „pracowałam w salonie”.

Autor: Bożena Golanowska

Zdjęcia: Bożena Golanowska

Tags: ,

11 komentarzy to “Początkujące stylistki czyli… krzywy french i „krwawiące” pilniki.”

    Error thrown

    Call to undefined function ereg()